Moje zdjęcie
To, co uchwycone między poranną kawą, a senną przymkniętą powieką.

niedziela, 29 marca 2009

Impresje

Zostawiam w tych ścianach niespełnione marzenia, które - myślałam tutaj właśnie się zrealizują. Rok temu dokładnie wszystko tu pachniało jeszcze farbami i nadzieją. Widok za oknem był obiecujący, zwłaszcza w pełni lata po południu, kiedy niebo przybierało kolor "sierpniowo-madrycki", lejąc zar na ospałe miasto. W oddali majaczyły odsłonięte podwórka secesyjnych kamienic, a z okien dobiegały dźwięki obiadowe (stuk łyżek, szumiącej wody ze zlewu, gwar rozmów). W tej mojej scenerii siedziałam na odrapanym parapecie, malowałam paznokcie, a z głośników płynęły stare tanga Gardela.
Ot, leniwe niedzielne popołudnie. Brakowało tylko starszych panów w białych kapeluszach i w świezych koszulach, grających w karty przed domami przy specjalnie wyniesionych na tę okazję stolikach. Prawie jak Buenos Aires...
Kiedy słońce powoli zanikało za dachami miast, a na niebie rozpoczynał się spektakl kolorów, zapalała się lampa uliczna zawieszona między moim oknem, a kamienicą naprzeciwko. Rzucała poświatę do pokoju, nieoświetlonego jeszcze, robiąc podkład muzyce wciąż płynącej z głośników. Ciężko było się wyrwać z tego klimatu, lakier na paznokciach dawno wysechł, a niedziela dobiegła końca.
Za ścianą Dziwna Rodzina rozpoczynała wieczorno-nocne rytuały. Żona pokrzykiwała na swoje latorośle (do dzisiaj nie wiem ile ich ma) zapędzając któreś do ćwiczeń muzycznych. Brało to to skrzypce i mordowało Bacha doskonaląc tym samym swój brak talentu i przyprawiając mnie o głośny śmiech. Wylatuję stąd, a to małe dalej nie umie grać. Nie traćmy nadzieji.
Lato minęło. Na miejscu pustej przestrzeni wyrósł apartamentowiec odcinając mnie tym samym od światła. W zimie bywały takie dni, kiedy zdawało się, ze w moich czterech ścianach dzień wogóle się nie budzi. W kuchni i w łazience temperatura potrafiła spaść do 10 stopni. Zaczęli też kręcić się tu obcy ludzie z zamiarami adaptacji hacjendy pod nowego lokatora. Zadeptali podłogę, zerwali lampę, spruli ścianę i pozbawili sentymentów. Nie sprzątam tu już. Nie chce mi się.
Czas odejść do nowego gniazda, świezego i wypieszczonego by zapuścić korzenie, które wyrwane rok temu jakoś nie chciały się nigdzie indziej przyjąć. Może tym razem się uda.

niedziela, 22 marca 2009

Odsłona pierwsza


Małe, śliczne, transparentne, milusie i niebiesie; czyli okno na mój przezroczysty świat, którego nikt nie rozumie :)

czwartek, 19 marca 2009

Obserwacje

Piękną mamy dzisiaj pogodę; odnotowano 16 stopni, bezchmurne niebo. Siedzę w Starbucksie, sączę koktajl waniliowy i gapię się na przemykających roznegliżowanych grubych anglików (i angielki). Ja nie wiem, co jest z tym narodem, ale dla nich ta temepratura to już zwiastun lata i wszyscy zaczynają jak na komendę biegać z gołymi nogami (co często wygląda odrażająco), rękami i prawie dupami. Możliwe, że są to jakieś atawistyczne nawyki, kiedy to ledwo co pospadali z drzew, owinęli się jakąś krową, czy innym dzikiem i hajda na podbój ziem. Tyle, że wtedy dużo biegali, to im ciepło było, a teraz? Siedzi to przed kompem/telewizorem i wpierd##la chipsy. Ale dalej chodzi gołe.

Tęsknię za Francją (sic!) i wszystkim, co z nią związane. Tutaj – niby wszystko podobne, ale bardzo obce. Ludzie paskudni (jak oni się rozmnażają? Chyba po ciemku i po pijaku) żarcie takie, że od dwóch tygodni muli mnie w zołądku, a cera nadaje się jedynie do totalnego remontu. Do tego ten ich, qwa, język... Skąd im się madafaka wziął ten akcent? Nawijają, jak gdyby po urodzeniu na dzień dobry dostawali fangę w żuchwę, która to na skutek uderzenia poluzowała się była i nie pozwala na wyraźne artykułowanie słów. Do tego przy tym ich „hello” wykrzywiają twarz (w sensie ryj) w pedalskim grymasie, że odwracam wzrok zażenowana bąkając jakieś tam „haj”. A najchętniej wydarłabym się głośno „bążur”!!!! Ta ich brytyjska powściągliwość i pseudoelegancja mnie dobija...

Nic to, wracam do roboty...

niedziela, 15 marca 2009

Zmęczenie

Kraków mnie kocha. Ja kocham Kraków. Wczoraj przemierzyłam go niemal całego od Piasków po Stare Podgórze na butach. Mp3 w uszach i skłębione myśli - odleciałam zupełnie. Nie pamiętam ani jednej mijanej twarzy.
Świadomość, że jestem tu tylko na chwilę, nie pozwoliła przysiąść na "zamyślonym kamieniu" i wypić kawy gapiąc się na gołębie, tylko rzuciła go hen i kazała za nim biec.
Odległości stają się coraz mniejsze.
Moment unikalny jako symbol kojarzy mi się już tylko z życiem przed życiem.
Czuję, ze ciezko teraz pracuje, aby gwozdz programu wreszcie został przybity a złoty środek udowodnił, ze naprawde istnieje.

Kolejna efemeryczna ułuda? Się okaze.

wtorek, 10 marca 2009

Mehr Licht!

Na 37 metrach kwadratowych trudno "zarządza się" światłem.

Jednak z moim upodobaniem do przezroczystości wszelakiej, uznawanym przez co poniektórych za zboczenie... wzięłam i wymysliłam. :)
Kombinowałam, rozstawiałam się po wielu kątach naraz, testowałam kolory o różnych porach dnia, by w końcu wybrać rozwiązanie, które sprawia że robi mi się błogo.
Rezultat wkrótce.

A poniżej uchylony rąbek tajemnicy... Nie mogę się już doczekać!!




poniedziałek, 9 marca 2009

Homeless

Szósty tydzień na walizach.
Czterdziesty któryś tam dzień nadwerężania mózgowia, które uparcie włącza tryb wakacyjny, a ja przestawiam je niezłomnie na nieustający challenge. W totalnym chaosie, jaki tu panuje próbuję rysować mapy, być ujmująca w swym stylu bycia i przeskakiwać pomiędzy czterema językami, tak jakby to była fraszka. Wstaję wcześnie, kładę się późno.
W weekendy - zapach innych miast, niezliczone wystawy i imprezy do 4 rano.
Mówią: masz przejebane, tułasz się po hotelach, ja bym tak nie mógł/nie mogła. Jak Ty to znosisz?
Przysiadam wtedy w zadumie. Jak? Zapycham - owszem. Ale pierwszy raz odkąd pracuję, czuję, że mój mózg leci na pełnych obrotach i stara się ( z trudem bo z trudem) zwiększyć objętość...
Do tego te liczne acz pobieżne znajomości uzupełniam o wdychanie nowych obcych woni, cieszenie oczu i umysłu; se raz zobaczę Picassa, se innym razem pokontempluję Rubensa, wypiję kawę na Montmartre, nadużyję alkoholu na Leicester Square z dawno niewidzianymi przyjaciółmi... a rano kaca wyleczę gorąca belgijską czekoladą.
Faktycznie, mam przewalone. :)
O. dziś dał znać. Pamięta.