Moje zdjęcie
To, co uchwycone między poranną kawą, a senną przymkniętą powieką.

czwartek, 19 marca 2009

Obserwacje

Piękną mamy dzisiaj pogodę; odnotowano 16 stopni, bezchmurne niebo. Siedzę w Starbucksie, sączę koktajl waniliowy i gapię się na przemykających roznegliżowanych grubych anglików (i angielki). Ja nie wiem, co jest z tym narodem, ale dla nich ta temepratura to już zwiastun lata i wszyscy zaczynają jak na komendę biegać z gołymi nogami (co często wygląda odrażająco), rękami i prawie dupami. Możliwe, że są to jakieś atawistyczne nawyki, kiedy to ledwo co pospadali z drzew, owinęli się jakąś krową, czy innym dzikiem i hajda na podbój ziem. Tyle, że wtedy dużo biegali, to im ciepło było, a teraz? Siedzi to przed kompem/telewizorem i wpierd##la chipsy. Ale dalej chodzi gołe.

Tęsknię za Francją (sic!) i wszystkim, co z nią związane. Tutaj – niby wszystko podobne, ale bardzo obce. Ludzie paskudni (jak oni się rozmnażają? Chyba po ciemku i po pijaku) żarcie takie, że od dwóch tygodni muli mnie w zołądku, a cera nadaje się jedynie do totalnego remontu. Do tego ten ich, qwa, język... Skąd im się madafaka wziął ten akcent? Nawijają, jak gdyby po urodzeniu na dzień dobry dostawali fangę w żuchwę, która to na skutek uderzenia poluzowała się była i nie pozwala na wyraźne artykułowanie słów. Do tego przy tym ich „hello” wykrzywiają twarz (w sensie ryj) w pedalskim grymasie, że odwracam wzrok zażenowana bąkając jakieś tam „haj”. A najchętniej wydarłabym się głośno „bążur”!!!! Ta ich brytyjska powściągliwość i pseudoelegancja mnie dobija...

Nic to, wracam do roboty...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz