Moje zdjęcie
To, co uchwycone między poranną kawą, a senną przymkniętą powieką.

niedziela, 6 maja 2012

Księżyc, kot i wino

AKT II

Siedze na tarasie i popijam wino. Palmy, morze, baseny, masaże, personel ubrany na biało pod kolor uśmiechu, slonce odbijające się w talerzach, natłok kolorowych przezroczystosci. W oddali ocean mieni się w spektaklu spienionej bieli i granatu, ekskluzywnie, tylko dla mnie.

Wokół moi niemieccy „współlokatorzy” pałaszują niedoprawiona sabusse i zapijaja czerwonym marokańskim winem rozcieńczonym, bez ich wiedzy, woda.

No me gusta comer sola. Dzwieczy mi to zdanie w glowie, jest niemal jak parafraza cytatu z jednego z filmow Almodovara; „no me gusta que escribas sobre mi”. Zawsze jak przemyka mi zdanie o jedzeniu w samotności, co ostatnio zdarza się dość często, przypomina mi się ta scena. Nie wiem, czemu.

Jem sama. Salatka, soczewica a la marocaine, która, nawet niezbyt swieza, sprawia, ze czuje się dobrze. Obok już czeka na mnie salatka we wczorajszym sosie tak zwanym francuskim oraz ciasto czekoladowe sprzed co najmniej tygodnia. Nie grymaszę, jestem po prostu głodna. Leżałam cały dzień na plaży, bez toalety i lustra, mam twarz i majtki w piasku, przeczytałam wlasnie ksiazke, która mna wstrząsnęła, po swojemu przezywam zaprzeszłość czasu przyszłego. Albo po prostu jestem tu najsamotniejsza.

Podobno intelektualne i kulinarne ekstazy znosi się lepiej w towarzystwie. O tym wiedza moi przyjaciele ze stolika obok, którzy rechocza glosno z czegos, co jeden z nich wlasnie wyszczekal. Po raz kolejny zachwycam się jezykiem niemieckim. Jest w człowieku taka perwersja, która sprawia, ze nawet jeśli cos jest potwornie obrzydliwe, obserwacja tegoz, sprawia mu przyjemność dziwna, masochistycznie łechcącą, łaskoczącą w zęby. Az sama mam ochote zaszczekac.

Zapalam jednak papierosa i reka macham do kelnera, który mnie ignoruje od samego początku. On już zna takie jak ja. Samotne blondynki, które wykupuja wczasy i szukaja przygodnych płytkich znajomości w wiadomym celu. Wśród personelu jest znany jako ten, który nigdy nie myli się, co do osadow nieszczesnych turystek. Wystarczy, ze spojrzy i wie, ze do czynienia ma z niezaspokojona zona, szczesliwa mezatka, czy z rozmiękła narzeczona, której luby wlasnie poddal się zbawiennemu pilingowi plecow w tutejszym spa. Albo z takimi, jak ja.

Podchodzi do mnie uśmiechając się głupawo, acz uprzejmie i z przyzwyczajenia szwargocze po niemiecku. Odpowiadam po francusku, czujac francowata satysfakcje. Widze zaskoczenie zamaszyście maskowane szerokimi gestami; a to sprzątnie talerz, a to wymieni popielniczke. Nie znecam się, grzecznie proszę o kawe. Po chwili, to co laduje przede mna, przypomina jakies straszne pomyje w kolorze starego gowna. Wiem, ze dyskusja na ten temat nie ma sensu. Postanawiam dopalic w spokoju papierosa, poprosic o butelke wina z bodegi ‘all inclusive’ i zmyc się do moich pseudoorientalnych apartamentow, kontemplowac to moje tutejsze wyobcowanie. Mam w glowie tyle pomysłów, tyle zdan, które na razie wydaja mi się warte, żeby je gdzies zapisac, nie pozwolic im odejść. Bo wiadomo jak to z nimi jest, niezapisane, przepadaja, kwestia refleksu, nie ma ze zapisze jutro, one sa jak dobre wspomnienia z wakacji w dzieciństwie, wiadomo ze były, cieplo się robi wokół serca myśląc o nich, ale istoty ubrac nie sposób w te same slowa, co kiedys tam.

Wstaje niezgrabnie, czuje ze w moich gestach widac te jakas bezradność, jakies dziwne zagubienie w stylu, ze kiedy znajdziesz się wśród idiotow, sama jedna jestes madra, bądź za taka się uwazasz, mimo to jest ci niewyraźnie, masz ochote teleportowac się czym prędzej, precz. Z nadmiaru fałszywej uprzejmości dosuwam krzeslo do stolika i ide w strone baru.

Tamze, sniady kelner napotyka mój wzrok i pyta, czym może służyć.

- chciałabym butelke wina na wynos.

Patrzy na mnie przez chwile budząc we mnie wrazenie, ze pierwszy raz w jego karierze ktos go prosi o cos takiego. Czekam jednak spokojnie na reakcje. Po dziwacznej chwili milczącego zdumienia, odchodzi na bok, w kat, w którym stoi drugi mu podobny, prawdopodobnie szef.

Grubsza sprawa, mysle i opieram się o bar. Pieka mnie ramiona nieznośnie, kręgosłup placze, jak już dawno mu się nie zdarzylo i nie pozwala mi się pochylic normalnie i znienacka. Zamyslam się, postawilam dzisiaj kropke nad i, tak nad tym wlasnie i, które tak dlugo tworzyłam, rzeźbiłam, polerowałam, kochałam. Bardzo strasznie bardzo. I teraz tak bardzo strasznie bardzo mnie boli. Wszyscy jesteśmy ofiarami naszych wlasnych oczekiwan, musze to predko zapisac gdzies, mysle, i jednoczesnie obserwuje, jak kelner zmierza w moim kierunku z butelka wina.

- otworzyc? – pyta z niesmakiem. Kiwam potakująco glowa. Slychac pykniecie.

- Proszę wcisnąć korek do polowy. – wypowiadam to już w formie rozkazu, bo nagle przestaje mieć ochote być mila.

- a może dostarczyc to wino pani do pokoju? – pyta, nagle się uśmiechając.

- a co? Chcesz je wypic razem ze mna? – tez się uśmiecham ale tak, żeby widac było, ze mam ochote miazdzyc, znieważać i zniknąć.

Znawca kobiet milknie. Chyba się nawet zarumienil, jeśli tubylcy wogole to potrafia.

- Kiedy tylko pani chce.

Biore butelke bez slowa i ide przez sale pelna dekoracji w strone wyjscia. Wśród nich dziwni ludzie, czerwoni, zbyt weseli, ci, którzy przybyli tu w steranych parach czy rodzinach, oraz ci drudzy, w milczeniu pochłaniający tak obfity posiłek, nie myśląc już nawet, o czym można by porozmawiac, wszystko już zostalo powiedziane, zasłużyliśmy na te cisze, proszę nie mecz mnie wiecej, nawet jeśli powiem, nie zrozumiesz.

Wychodze z restauracji i powoli zmierzam w strone pawilonu. Po drodze mijam kota. Jest piekny, czarny i niepokojaco zielonooki, a jego wzrok najbardziej rozumny spośród wszystkich spojrzen napotkanych mijającego dnia. Ma na szyi zawiazana kokardke z dyndającym dzwonkiem. Siedzi nieruchomo na murku, wlepia we mnie zielone slepia. Zatrzymuje się, żeby go podrapac za uchem, w odpowiedzi slysze zadowolone mruczenie.

- Hej maly – bąkam, głaszcząc go po miękkim grzbiecie – wiesz, ze jestes jedynym tutaj istnieniem, któremu powiem, ze wlasnie powiedziałam komus, kogo bardzo kocham, żeby sobie poszedł?

Kot pręży się pod moja dłonią i mruczy coraz głośniej. Podnosi oczy w niebo i nieruchomieje. Ide za jego kocim wzrokiem. Siedzimy tak przez chwile sztywno i patrzymy w ten sam punkt na niebie.

Księżyc jest dziś bardzo nisko, okrągły, srebrny, taki właśnie, jak zwykle, kiedy chce mi pokazać, jak bardzo nade mną czuwa i ze nigdy nie zostawi mnie samej.