Zostawiam w tych ścianach niespełnione marzenia, które - myślałam tutaj właśnie się zrealizują. Rok temu dokładnie wszystko tu pachniało jeszcze farbami i nadzieją. Widok za oknem był obiecujący, zwłaszcza w pełni lata po południu, kiedy niebo przybierało kolor "sierpniowo-madrycki", lejąc zar na ospałe miasto. W oddali majaczyły odsłonięte podwórka secesyjnych kamienic, a z okien dobiegały dźwięki obiadowe (stuk łyżek, szumiącej wody ze zlewu, gwar rozmów). W tej mojej scenerii siedziałam na odrapanym parapecie, malowałam paznokcie, a z głośników płynęły stare tanga Gardela.
Ot, leniwe niedzielne popołudnie. Brakowało tylko starszych panów w białych kapeluszach i w świezych koszulach, grających w karty przed domami przy specjalnie wyniesionych na tę okazję stolikach. Prawie jak Buenos Aires...
Kiedy słońce powoli zanikało za dachami miast, a na niebie rozpoczynał się spektakl kolorów, zapalała się lampa uliczna zawieszona między moim oknem, a kamienicą naprzeciwko. Rzucała poświatę do pokoju, nieoświetlonego jeszcze, robiąc podkład muzyce wciąż płynącej z głośników. Ciężko było się wyrwać z tego klimatu, lakier na paznokciach dawno wysechł, a niedziela dobiegła końca.
Za ścianą Dziwna Rodzina rozpoczynała wieczorno-nocne rytuały. Żona pokrzykiwała na swoje latorośle (do dzisiaj nie wiem ile ich ma) zapędzając któreś do ćwiczeń muzycznych. Brało to to skrzypce i mordowało Bacha doskonaląc tym samym swój brak talentu i przyprawiając mnie o głośny śmiech. Wylatuję stąd, a to małe dalej nie umie grać. Nie traćmy nadzieji.
Lato minęło. Na miejscu pustej przestrzeni wyrósł apartamentowiec odcinając mnie tym samym od światła. W zimie bywały takie dni, kiedy zdawało się, ze w moich czterech ścianach dzień wogóle się nie budzi. W kuchni i w łazience temperatura potrafiła spaść do 10 stopni. Zaczęli też kręcić się tu obcy ludzie z zamiarami adaptacji hacjendy pod nowego lokatora. Zadeptali podłogę, zerwali lampę, spruli ścianę i pozbawili sentymentów. Nie sprzątam tu już. Nie chce mi się.
Czas odejść do nowego gniazda, świezego i wypieszczonego by zapuścić korzenie, które wyrwane rok temu jakoś nie chciały się nigdzie indziej przyjąć. Może tym razem się uda.