"Dientes de flores, cofia de rocío,
manos de hierbas, tú, nodriza fina,
tenme prestas las sábanas terrosas
y el edredón de musgos escardados.
Voy a dormir, nodriza mía, acuéstame.
Ponme una lámpara a la cabecera;
una constelación; la que te guste;
todas son buenas; bájala un poquito.
Déjame sola: oyes romper los brotes...
te acuna un pie celeste desde arriba
y un pájaro te traza unos compases
para que olvides... Gracias. Ah, un encargo:
si él llama nuevamente por teléfono
le dices que no insista, que he salido..."
Alfonsina Storni
sobota, 31 lipca 2010
niedziela, 25 lipca 2010
wtorek, 13 lipca 2010
iQue Viva La Vida!
Wiosna, 2000 roku
Zbudziłam się rano z okropnym bólem głowy. Kiedy otworzyłam oczy, zdałam sobie sprawę, że to tak naprawdę nie głowa mnie boli. Bolałam siebie cała ja.
Dziękuję Ci Mamo, że otworzyłaś wtedy drzwi i mimo tego, że taka byłam beznadziejna, ładnie się wtedy do mnie uśmiechnęłaś.
- Wstawaj kochanie, idziemy.
Zwlekłam się byle jak i założyłam niebieską sukienkę. Mój Boże, mój Portos, gdzie jesteś kochanie, gdzie cię mam szukać, jak cię odnaleźć, jak poradzić sobie ze świadomością, a raczej z jej brakiem, że gdzieś tam może teraz w innym wymiarze tarzasz się w śniegu? Jak wejść do kuchni, w której już Ciebie nie ma? Którędy zapiąć tę cholerną sukienkę, którędy wyjść z pokoju, którędy iść, kiedy już z niego wyjdę…
Otworzyłam drzwi machinalnie.
Mamo, Tato, dlaczego to słońce tak jasno świeci, skoro mnie tak bardzo chce się płakać?
Nie zdążyłam Cię pożegnać właściwie. Nie umiałam się zachować wobec Ciebie tak, abyś te ostatnie chwile… Czy istnieje scenariusz ostatnich chwil?
Tata przytrzymał bramę, czekając aż się do niej dowlokę w mojej niebieskiej sukience. Jak miliony razy wychodziłam, zawsze patrzyłam w górę, w niebo. Tym razem mój wzrok powłóczył pięć minut za butami. I dzięki temu zobaczyłam w moim życiu coś, co mnie uspokoiło.
Na murku tuż przy bramie siedział ogromny, niebieski, piękny motyla stwór. Skrzydła w całej okazałości sarkastycznie na słońce wystawił. Na mój odruch, w jego mniemaniu – palucha wielkiego co skrzydełko jego tyrka – zareagował nihilizmem. Pławił się w promieniach żółtego do bólu promienia, całą swoją motylą postawą dawał do zrozumienia, że ów czas jest jego czasem, ów słońce jest jego słońcem i mój palec, który go musnął, jest właśnie tym brakującym pierwiastkiem jego spełnienia.
Nie uciekł w popłochu, nie zatrzepotał, tylko przycupnął, tak sobie, o, a jego barwy śmiały się do mnie przekornie.
Piękny byłeś, piękna była ta Twoja „przemiana”. Ale najpiękniejsze było to, co wtedy w Tobie zobaczyłam i zrozumiałam...
Quando la Vida se tremina, solo se acaba la biologia. El resto „sigue siendo”. Como una mariposa azul.
Dziękuję Ci Tato, że kupiłeś mi wtedy niebieskie okulary, przez które zobaczyłam, jak soczysty potrafi być błękit nieba.
c.d.n...
Zbudziłam się rano z okropnym bólem głowy. Kiedy otworzyłam oczy, zdałam sobie sprawę, że to tak naprawdę nie głowa mnie boli. Bolałam siebie cała ja.
Dziękuję Ci Mamo, że otworzyłaś wtedy drzwi i mimo tego, że taka byłam beznadziejna, ładnie się wtedy do mnie uśmiechnęłaś.
- Wstawaj kochanie, idziemy.
Zwlekłam się byle jak i założyłam niebieską sukienkę. Mój Boże, mój Portos, gdzie jesteś kochanie, gdzie cię mam szukać, jak cię odnaleźć, jak poradzić sobie ze świadomością, a raczej z jej brakiem, że gdzieś tam może teraz w innym wymiarze tarzasz się w śniegu? Jak wejść do kuchni, w której już Ciebie nie ma? Którędy zapiąć tę cholerną sukienkę, którędy wyjść z pokoju, którędy iść, kiedy już z niego wyjdę…
Otworzyłam drzwi machinalnie.
Mamo, Tato, dlaczego to słońce tak jasno świeci, skoro mnie tak bardzo chce się płakać?
Nie zdążyłam Cię pożegnać właściwie. Nie umiałam się zachować wobec Ciebie tak, abyś te ostatnie chwile… Czy istnieje scenariusz ostatnich chwil?
Tata przytrzymał bramę, czekając aż się do niej dowlokę w mojej niebieskiej sukience. Jak miliony razy wychodziłam, zawsze patrzyłam w górę, w niebo. Tym razem mój wzrok powłóczył pięć minut za butami. I dzięki temu zobaczyłam w moim życiu coś, co mnie uspokoiło.
Na murku tuż przy bramie siedział ogromny, niebieski, piękny motyla stwór. Skrzydła w całej okazałości sarkastycznie na słońce wystawił. Na mój odruch, w jego mniemaniu – palucha wielkiego co skrzydełko jego tyrka – zareagował nihilizmem. Pławił się w promieniach żółtego do bólu promienia, całą swoją motylą postawą dawał do zrozumienia, że ów czas jest jego czasem, ów słońce jest jego słońcem i mój palec, który go musnął, jest właśnie tym brakującym pierwiastkiem jego spełnienia.
Nie uciekł w popłochu, nie zatrzepotał, tylko przycupnął, tak sobie, o, a jego barwy śmiały się do mnie przekornie.
Piękny byłeś, piękna była ta Twoja „przemiana”. Ale najpiękniejsze było to, co wtedy w Tobie zobaczyłam i zrozumiałam...
Quando la Vida se tremina, solo se acaba la biologia. El resto „sigue siendo”. Como una mariposa azul.
Dziękuję Ci Tato, że kupiłeś mi wtedy niebieskie okulary, przez które zobaczyłam, jak soczysty potrafi być błękit nieba.
c.d.n...
niedziela, 11 lipca 2010
czwartek, 1 lipca 2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)