...bo nie pamiętam
już, jaki kolor miały moje pierwsze ściany, ani jak nazywała się farba, którą
zauroczyłam kuchnię, albo coś na jej kształt udający. Blue Acapulco to chyba
było, czy jakoś tak, coś ze Słońcem które miało świecić i towarzyszyć, w oczach
igrać twoich, czy moich, czy może jego, czy tamtego innego, nie pamiętam.
I nie pamiętam
już właściwie, o czym ja wtedy marzyłam, czy w ogóle miałam marzenia, bo tak
naprawdę to już tylko przekonania, które prędzej czy później staną się
rzeczywistością, formalność, której dopełniam leniwie, krok po kroku, ze
zdumieniem obserwując jak spełniają się sny dzieciństwa. Tak mocno jestem
przekonana o swojej sile i zwycięstwie, tak mocno wierzę i niepodważalnie, że
upadek, jeśli się zdarzy, może być już tym ostatnim.
Ciągle nie
pamiętam, bo fakty, ludzie, słowa, gesty, rutyna w jej braku, mijane „cześć”
zdawkowe, obietnice bez pokrycia i świadomie niewiarygodne, „było miło”,
„zadzwonię na pewno”, „myślę i pamiętam”, „do zobaczenia w niebie”...bo nie pamiętam
już ani ciebie, ani siebie w tamtym wszystkim, bo ściany i widoki z okna
zmieniały się za często, na moje życzenie, myślałam, a jednak poniekąd z
konieczności i konsekwencji błędu, który zrujnował mnie i wszystko wokół, przez
który zaznałam ciemności, z których nie wyszłam nietknięta.
I nie pamiętam,
że odkryłam, że nic właściwie nie muszę, a jedynie mogę, jeśli zechcę, a robię
tak, bo chcę. Bo nie muszę już biegać, domyślać się, czy tamci się domyślają,
mówić, wskazywać, tłumaczyć. Iluminacja wyrachowana, amnezja wrażliwości ciągle
niedobitej, która tli się w czterech ścianach, gdzie nikt nie widzi, nie wie i
nie zagląda.
Co poniektórzy
nie wybaczą zmiany, zwrotu i pozornego lekceważenia, nie wybaczą, bo nie
będą wiedzieli, bo się nie domyślą, bo nie powiem, nie wskażę i nie wytłumaczę.
Bo nie pamiętam już i pamiętać nie chcę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz