Lubię
Kiedy się budzę
Stwierdzać znośną jak najbardziej bytu lekkość
Że
Nic mnie nie boli
A to co wczoraj bolało jest sobie tylko śniegiem zeszłorocznym
Przekopanym dołkiem archeologa
Włosami co ścięte dawno
Kruszą się gdzieś na zapleczu podupadłego teatru
Lubię
Tę poranną nadzieję
„Jeszcze bezgrzesznego dnia”
Dźwięk klamki okiennej
Co zwiastuje bryzę dokonań, planów i marzeń
Uśpionych jeszcze
Lubię
Zapach świeżej skóry
Czy włosów wczorajsze perfumy
Czy pościeli co ślady moich snów jeszcze nosi
Które poranny wiatr wyprasza przez uchylone okno
Dzisiaj to ja siedziałam na parapecie
I patrzyłam jak mój Anioł Zniechęcony Stróż
Spał i błogo śnił
W piernaty zakopany jak dziecko spocone
Skrzydłem owinięty
Przewracał się na drugi bok zasłużonej siesty
Marząc
Że to wszystko ze mną mu się tylko wydawało
A wkrótce czeka go poranek błogi
Na parapecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz