Tyle już trwa próba sił. Tych w mięśniach i tych w głowie.
Trzy tabletki magnezu.
Poranna lektura etykiet, stos czerwnieniących się pomidorów i naczynie żaroodporne w zlewie. Na stole niedbale porzucona książka kucharska "dla laików". Kolorowa, z mnóstwem zdjęć, wesoło napisana. Rozdziewiczona parę dni temu.
Zaliczona kolejka w urzędzie, załatwione, podbite, przekazane.
Walka podjazdowa z własną słabością, z którą - pomimo upływu wielu lat - wciąż nie umiem się pogodzić. Na razie kilka : 0 dla mnie.
Masowanie obolałych ideałów, które podważono i opluto.
Sny o przyjacielu, który przestał nim być są coraz mniej wyraźne, działa "niepamięci cud". Kim wogóle był ten człowiek...?
W chwilach drżącej brody zahaczam wzrokiem o pewien tekst anonimowy, sprzed pięciuset lat.
Nie zawsze jest trudno.
Czasem mignie flesz o wędrującym guziku z okolic biodra ku pępkowi, o zapomnianej koszuli, która sama się przypomniała.
Świadomość nadrabiania, powoli, własnym rytmem, bez paniki jest jak francuskie śniadanie. Wyborna i wzmacniająca.
Czas przestał biec jak szalony i oplatać się wokół palców.
Pozostaje tylko zadrzeć głowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz