wtorek, 21 czerwca 2011
piątek, 10 czerwca 2011
Tęsknota
Potocznie rozumiana, psuje krew, wysysa energię.
Z naukowego punktu widzenia – to stan psychiki; może depresja, może melancholia, zagubienie. Zaleca się odwiedzić specjalistę. Potem przeczytać ulotkę. Potem łyknąć, odczekać, aż zrobi się różowo. Nie zapomnieć umyć zębów, zanim euforia odsłoni je w promiennym, pełnym spełnienia uśmiechu.
W kadrach, niedbale rejestrowanych przez obolałą świadomość, to warowanie przy telefonie, który chyba się zepsuł, przyklejone do szyby czoło, która oddziela od wszystkiego co najważniejsze, przewrócony z rozpaczy but, zbyt długo nie podcięte włosy, bo nożyczki płaczą w kącie. Tutaj tylko poezja może być remedium.
W codzienności, tej szarej i kowalskiej, tęsknota to ponoć zwykły ryk. Od zainteresowanego tylko zależy, czy przebieg ów wrzasku odbywa się w trzewiach, czy też obsmarkuje nim wszelkiej maści odbiorców, bardziej lub mniej zainteresowanych dramatem.
Ja natomiast, moją tęsknotę przeżywam we śnie. Niemoc podołania z ów ambarasem moja podświadomość trawi niezależnie. Ubezwłasnowolniona, nie mam wyjścia, bo ciało nie potrafi już żyć równolegle, może ono też tęskni, może dlatego opada. Nie potrafię ich pogodzić. Zasypiam.
Śpię od dwóch tygodni. Tak słodko, głęboko, ciężko, nieobecnie. Wszystko, co do tej pory było moim udziałem – tłum na przystanku z rana, pan dozorca o zielonym wiaderku, szef krzyczący-złorzeczący, listonosz z awizem w zębach, komputer co rani oczy – wszystko to gdzieś tam biegnie, w sobie tylko niewiadomym kierunku. Ja w tym samym czasie osłaniam rozgrzaną kruchość chłodną kołdrą. I jest mi tak dobrze. Śnię. Wolna od refleksji, druzgoczącego braku, nieodwracalnej straty. Czasem przyczyny ukazują się we śnie zniekształcone podświadomym pragnieniem, winą, przypuszczeniem, strachem. Czasem objawiają się konsekwencje, scenariusze radosne, z których emocji oko drga pod powieką. Tak, jakby wyrywało się do życia, bo nagle mu się przypomniało, że jest jeszcze tyle pięknych krajobrazów, przedmiotów, ludzi, na których musi popatrzeć. A tymczasem przesłania je tęsknota.
Śpię. W krótkich momentach jak mgnienie, biorę kąpiel. Ale nawet wtedy zdaje mi się, że śpię. Moje sygnały są wątłe, a raczej już nie moje, tylko ciała, które nie chce ze mną się pogodzić. Zapada w sen zimowy, podczas gdy za oknem wiosna śpiewa coraz głośniej. Kwitnie czereśnia, którą posądzałam o jabłoń. Sąsiad kosi zieleń, której woń mnie uspokaja. A Morfeusz znowu przytula mnie mocno.
Na swój sposób mój stan bardzo mnie rozczula. Zasnąć z tęsknoty, aby nie tęsknić - nie umiem niczego mądrzejszego o tym napisać. Nigdy przedtem siebie takiej nie widziałam. Słaba, bez ochrony, naga i bezradna tak, że aż mnie mdli. Wiem już, że przez cały ten czas coś we mnie umiera, a co innego się rodzi. Transformacja, której ból łagodzi sen. Bo moja tęsknota jest taka bezbronna. Dlaczego więc tak trudno mi ją zabić?
W piętnastym dniu otwieram oczy. Wielu rzeczy muszę się nauczyć. Nie wiem jeszcze tylko których.
Póki co myję okno i patrzę na Świat zdziwiona.
Jutro zaczynam się pakować.
Subskrybuj:
Posty (Atom)